Plan na sesję z okazji 10-lecia ślubu Doroty i Bartka był tylko jeden – szukamy w połowie maja nieprzekwitniętych magnolii na cieszyńskim szlaku. Do Cieszyna zabieramy dzieciaki Maję i Jeremiego plus wielkie różowe balony. I tu zaczęły się schody, jeżdżenie po sklepach, nie ten kolor, to nie ta cyfra. Kto się uparł kiedykolwiek na róż, a znajdował tylko złoto i srebro, wie o czym mowa:) Koniec końców znalazłam, kupiłam i oczekiwałam fotograficznej uczty. W dniu sesji telefon, że Cieszyn jednak może nie wypalić, bo musimy przecież jechać na dwa auta, a właśnie coś się z tym drugim wydarzyło. Niestraszne kolejne kłody pod nogi, przyjadę przecież do Tarnowskich Gór i tam ogarniemy zdjęcia. Po zjedzeniu lodów na rynku i pokręceniu się po uliczkach dookoła dotarłam do zasugerowanego mi parku i chwilę przed parkowaniem dostrzegłam na czyjejś posesji… magnolię. Wielką i pięknie wystającą na chodnik, w miejscu pozbawionym miliona przeszkadzajek w postaci znaków drogowych i reklam. Myślę sobie, los się uśmiechnął, są różowe balony, są magnolie, nawet światło pięknie pada na ten chodnik. Oczami wyobraźni widzę już Dorotę, Bartka i dzieciaki trzymające 10tkę pod okazałymi kwiatami. To jeszcze tylko nadmuchajmy cyferki. Jedynka spoko, ale zero jakaś dziwna sprawa, bo wygląda na U, ale to się ponoć po nadmuchaniu „złączy”. Powstało 0. I byłoby zero. Ale ktoś postanowił jeszcze dmuchnąć i … pękło. I po wszystkiemu. Jest niedziela niehandlowa taaaa. Co się działo w mojej głowie, prawie eksplodowała jak ten balon:) Powoli emocje opadły, modele przyjechali, no dobra robimy bez gadżetów, w końcu nie one są tu najważniejsze. Było dużo zabawy, gonienia młodych i spacerów zwieńczonych lodami w promieniach zachodzącego słońca. Zobaczcie zresztą sami:)