Plan był prosty, jestem na urlopie w Gdańsku i przy okazji realizuję rodzinną sesję Magdy i Łukasza z ich synkiem Stasiem. Zainteresowani ulokowali się w Sopocie, zatem miejsce sesji było dla mnie oczywiste. Wykonanie planu nie stało się jednak ani oczywistym, ani łatwym:) W dniu sesji pojawiły się wszelakie utrudniacze, jak choćby ulewy. Kiedy jednak w Gdańsku chwilę przed 19 wyszło słońce, a z Sopotu dostałam cynk, że niebo się rozjaśniło, czym prędzej wsiadałam w pociąg z nadzieją na łapanie kadrów przy zachodzie słońca. Sopot Główny przywitałam dokładnie 20.02, więc chyba nie muszę opisywać tego pędu w stronę molo i najbliższego zejścia na plażę. Pojawił się także stres czy zdąży.. moja rodzinka, bo jak to w naturze bywa, czasem dla zachowania proporcji, także inni mają swoje utrudniacze. I kiedy tak zestresowana siedziałam na plaży wpatrując się w kłęby fal, dodatkowo z kłębiącymi się w głowie myślami, że to się nie uda, bo przecież słońce już zaszło (swoją drogą ani w Sopocie, ani Gdańsku nie liczcie na zachód słońca na plaży) pojawili się oni. Godzina 21:00, więc szybkie polecenie, dawać mi tu małego na kocyk, może choć przy świetle księżyca będą zdjęcia:) Był jasny obiektyw, w miarę sztywna ręka, był śmiech, więc są i oto te kadry.